sobota, 26 kwietnia 2014

jaki pan, taki kram.

Parę dni temu, w Starostwie Powiatowym w Złotowie gościliśmy obiekt niezwykle upierdliwy. Wymagający stałego monitoringu, dużej powierzchni, nadzoru jakiejś odpowiedzialnej osoby i specjalnego środka transportu. Nie mówimy tutaj o posłance/pośle Grodzkiej/Grodzkim, choć opis mógłby na to wskazywać. Był to obraz, dokładniej kopia obrazu, a jeszcze dokładniej haft. Od tego, którego puszczasz po zmieszaniu wódki ze słabą głową, różnił się rozmiarem, kolorem (choć legendy o mistrzach krążą), kształtem i z pewnością pochłonął znacznie większą ilość pracy. Kopię Bitwy pod Grunwaldem wykonano metodą haftu krzyżykowego, w oryginalnych wymiarach (426x987cm), przez 35 ludzi, prace trwały 2 lata, reszty nagrania puszczanego na okrągło nie pamiętam. Pilnowałem kopii przez 3 dni, podczas gdy zwiedzić ją przybywały zorganizowane grupy szkolne, przedszkolne i nieszkolne. Muszę przyznać, nawet na człowieku o tak cynicznej osobowości jak ja, dzieło robiło wrażenie. Każde z 8 milionów ukłuć igłą stworzyło coś, co poza jaśniejszą kolorystyką, nie odbiegało od oryginału. Czyli jednak można coś wziąć, postawić sobie za wzór, i wykonać równie dobrze, nawet trudniejszą metodą. Dlaczego nie zrobiono tego samego z Polonezem? Być może, zamiast obrać za wzór Merca, wybrali Ładę jednego z projektantów. Podobnie z kapitalizmem i demokracją. Miało być świetnie, wyszło tak, że agent Bolek wyznaje, iż 'nie o takie Polskie żeśmy walczyly'. Do czego zmierzam? Przez te 3 dni obserwowałem zachowanie dzieci, jak i nauczycieli. Pozytywnym zaskoczeniem był fakt, że na każdej grupie wiekowej wystawa robiła wrażenie. A obawiałem się, że wezmą mnie za palanta, który nie ma co robić, to jara się obrazkami. Im młodsze dzieci, tym bardziej rozbrykane, ale jednocześnie- grzeczniejsze! To, że muszą sobie pobiegać, podokuczać, to naturalna sprawa. Poza tym, uśmiechały się, słuchały uważnie prezentacji, używały tych magicznych słów "dzień dobry/do widzenia" i było mi naprawdę ciepło na sercu. Ale później przyszło gimnazjum.. Część z nich nie zapomniała co się mówi po wejściu do pomieszczenia, w którym ktoś się znajduje. Natomiast, mimo, że nie jestem od nich dużo starszy, czułem się dziwnie. Nie wiedziałem, czy mnie wyzywają czy gadają o nowej grze z serii: "matka daj mnie spokój jak tera gram, bo ci zaje**e". Wyłapałem tylko: LOL, Yolo, swag i parę innych słów pochodzących z dialektu gimnazjalnego. Momentem kulminacyjnym była rozmowa grupki dziewczyn na temat tego, że jedna z nich chciałaby 'na pieska'. "Za moich czasów", to w pierwszej klasie gimnazjum, marzyło się o choćby najbardziej pospolitym stosunku, na misjonarza, na przykład. Dodam, że to głównie chłopcy śnili o takich doświadczeniach. Jak widać, młodzież nam się rozwija. Przynajmniej są świadome. Póki nie mam córki, nie przeszkadza mi to. A syna, to wiadomo- będziemy trenować od małego.

 Puenta jednak nie miała dotyczyć dzieciaków, a nauczycieli. W mojej szkolnej karierze, jedynie wychowawca z klas 1-3 zasługuje na uznanie. Pani była życzliwa, wyrozumiała i rozsądna. Po podstawówce było coraz gorzej. Możecie się nie zgadzać, ale naprawdę, bardzo często to brak kompetencji nauczyciela prowadzi do kiepskich wyników i złego zachowania uczniów. Na to też znalazłbym kilka przykładów. Zakochana pani od sztuki, matematyczka zadająca ćwiczenia, których sama nie potrafiła rozwiązać. Podczas wizyty jednej z podstawówek, z którejś z okrężnych małych wsi, na tacy podano mi kolejny taki przypadek. Podczas zwiedzania, można było zakupić książeczki pamiątkowe, mapki postaci. Młodziaki chętnie to kupowały, z racji chęci samego posiadania, czegokolwiek. Jeden z mniej rozgarniętych chłopców (2 klasa), nie zauważył ceny (fakt, czcionka 58...) jednej z pamiątek i zapytał o nią swoją wychowawczynię:

- Proszę pani, a ile kosztuje ta żółta książka?
- Mam Cię cofnąć do pierwszej klasy? Przecież PISZE, że 10 złotych

Hm, sama się cofnij. 


2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odbywałam praktyki w przedszkolu i podstawówce, obserwowałam lekcje w liceum. Mogę powiedzieć, że wiele dzieciaków przynosi różne zachowania z domu. Miałam na praktykach chłopca z "dobrej" rodziny, którym nikt się nie zajmował, a raczej pozwalano mu na wszystko dla świętego spokoju. Nauczyciel w dzisiejszej szkole nie może krzyknąć na ucznia, powiedzieć czegoś dosadnego, bo zostanie zdeptany przez uczniów. Co najgorsze, rodzice takich dzieci zawsze wierzą swoim pociechom. Kiedy ja byłam w podstawówce jakieś 10 lat temu wstydem było wezwanie do szkoły. Teraz uczeń może robić wszystko. Oczywiście sprawa systemu edukacji w Polsce to temat rzeka i straszny syf, ale sprawa wychowania powinna w większości leżeć po stronie rodziców. Ahoj!

    obrazonanaswiat.blog.pl zapraszam również do siebie

    OdpowiedzUsuń